Oceń
W piątek 15 listopada ruszył proces Tomasza J., który brutalnie zabił swoją żonę i zbezcześcił jej zwłoki, a później doprowadził do śmierci kilku kolejnych osób. Mężczyzna nie przyznaje się do winy.
4 marca 2018 roku zapisał się w najnowszej historii Poznania tragicznie. W kamienicy na Dębcu doszło do ogromnego wybuchu gazu. Zginęły 4 osoby, 34. kolejnym groziła śmierć. 20 ludzi zostało rannych.
W ruinach budynku znaleziono zwłoki pięciu mieszkańców, w tym żony Tomasza J. - Beaty J. Jak szybko ustalili śledczy, kobieta nie zginęła w wyniku wybuchu. Zabito ją wcześniej, bestialsko bezczeszcząc zwłoki.
Brutalne zabójstwo
Tomasz J. zabił swoją żonę, zadając jej kilkanaście ciosów ostrym narzędziem, a następnie wyłupił jej oczy i odciął piersi. By zatrzeć ślady zbrodni, celowo odkręcił rurkę doprowadzającą gaz do kuchenki. Uwolniona substancja doprowadziła do wybuchu, zniszczyła budynek i zebrała szereg ofiar.
To jednak nie koniec zbrodni Tomasza J. Jak zapewniają śledczy, mężczyzna z premedytacją doprowadził do wypadku samochodowego, w którym poważnych obrażeń doznał jego syn Kacper.
Bestia przed sądem
Tomasz J. został zatrzymany i poddany badaniom psychiatrycznym. Biegli orzekli, że w momencie popełniania zbrodni był całkowicie poczytalny. Dzięki temu, po kilku miesiącach od zabójstwa żony i wysadzenia w powietrze kamienicy pełnej ludzi, mógł w końcu stanąć przed sądem.
Mężczyzna usłyszał szereg zarzutów:
- zabójstwa żony i zbezczeszczenia zwłok,
- doprowadzenia do śmierci 4 osób i usiłowania zabójstwa kolejnych 34 poprzez spowodowanie wybuchu gazu w kamienicy,
- spowodowania poważnych obrażeń u 9 osób,
- zatarcia śladów zbrodni,
- spowodowania w styczniu 2018 roku wypadku, w którym ciężkich obrażeń doznał jego syn.
Tomaszowi J. grozi dożywocie. Mężczyzna twierdzi, że nic złego nie zrobił, nie przyznaje się do żadnego z zarzucanych mu czynów, w sądzie odmówił składania wyjaśnień. Poprosił też - za pośrednictwem adwokata - o wyłączenie go z uczestnictwa w rozprawie. Po złożeniu wniosku na ręce sędziego, został wyprowadzony z sali - podaje PAP.
Oceń artykuł