Oceń
12 lat po zaginięciu Iwony Wieczorek sprawa odżyła na nowo. Wszystko wskutek zatrzymania i zarzutów dla Pawła P., który miał usuwać dowody. Teraz przybliżamy słowa ojczyma Iwony, który w pewnym momencie zmienił zdanie.
Sprawa Iwony Wieczorek rozgrzewa opinię publiczną już od 12 lat. Ostatnio już nie na specjalistycznych forach i internetowych grupach, lecz na pierwszych stronach portali informacyjnych. Wszystko za sprawą zatrzymania Pawła P. i Joanny S.
Choć pełnomocnik tego pierwszego przekonywał, że zatrzymanie nie ma nic wspólnego z zaginięciem dziewczyny w 2010 roku, to minął się z prawdą. Pawłowi przedstawiono zarzuty m.in. usuwania dowodów. Miał np. wejść na jej komputer i usuwać z niego pliki, a także podszywać się pod matkę Iwony. Oczywiście nie trzeba dodawać, że niewinna osoba czegoś takiego nie robi, ale na razie nikogo nie oskarżamy i czekamy na działanie krakowskiej prokuratury.
Zeznania ojczyma Iwony Wieczorek
Dziennikarz Mikołaj Podolski, autor książki „Łowca nastolatek”, w której pojawia się wątek Iwony Wieczorek, przytacza tam swoją rozmowę z jej ojczymem.
Gdy Iwona opuszczała sopocki „Dream Club”, udała się piechotą w kierunku domu, a w dyskotece zostali jej znajomi – Adria, Paweł, Adrian i Marek. Ojczym Piotr Kinda twierdził wpierw, że wczesnym rankiem, przez otwarte okno słyszał dziewczęcy głos, który po imieniu wołał jego pasierbicę. „Iwona, chodź!”, miała krzyczeć Adria, którą Iwona zostawiła w Sopocie. Jednak ojczym nie wyjrzał przez okno, tylko poszedł dalej spać, bo uznał, że Iwona za chwilę wejdzie do domu.
Gdy dowiedział się o zaginięciu Iwony Wieczorek, Piotr Kinda zmienił zdanie. Uznał, że skoro Iwona jednak nie wróciła, bo miała zostać porwana, to nigdy nie wróciła pod dom, a Adria krzyczała do telefonu. To właśnie przez te słowa, według Mikołaja Podolskiego, opinia publiczna przyjęła, że dziewczyna nigdy nie dotarła pod blok, a zaginęła gdzieś po drodze.
Rozmowa z ojczymem
Mikołaj Podolski dotarł do Piotra Kindy i wypytał go o jego słowa. Ojczym uznał, że nie miał pewności, co słyszał. Mówił, że nie wie, czy ktoś krzyczał do Iwony, czy przez telefon i czy to w ogóle była Adria. Uznał, że chodziło o koleżankę Iwony, bo „tu nikogo innego nie mogło być”.
Zdaniem dziennikarza mógł to być jednak każdy. Bowiem Iwona mieszkała na zwykłym blokowisku i wołać mógł ją ktoś inny, kto czekał pod jej klatką lub w pobliskim samochodzie.
Więcej informacji na temat sprawy Iwony Wieczorek znajdziecie pod tym linkiem.
Dziękujemy za przeczytanie artykułu do końca. Bądź na bieżąco! Polub naszą stronę na Facebooku.
Oceń artykuł