Oceń
Nie żyje Jeffrey „JV” Vandergrift. Jego ciało znaleziono 22 marca, unosiło się w wodzie w pobliżu molo w San Francisco w Kalifornii. Mężczyzna borykał się z poważnymi problemami zdrowotnymi, o których opowiedział w swojej ostatniej audycji.
Do strasznego dramatu doszło w Kalifornii. Dziennikarz radiowy Jeffrey „JV” Vandergrift wyznał w swojej ostatniej audycji, że cierpi na poważne problemy zdrowotne. Zdradził, że chodzi o stan jego mózgu – lekarze mieli odnowić „stare infekcje”.
Z moim ciałem, bólem, z tymi wszystkimi rzeczami sobie poradzę. Jednak nigdy nie byłbym w stanie opisać tego, co dzieje się z moim mózgiem
- mówił JV w swojej ostatniej porannej audycji pod koniec lutego.
Mniej niż dobę później, czyli 23 lutego, zgłoszono jego zaginięcie. Teraz, 22 marca, policja z San Francisco ogłosiła, że znalazła jego ciało dryfujące w wodzie przy molo nr 39. Śledczy wykluczyli udział osób trzecich, jednakże przyczyna zgonu zostanie ustalona po sekcji zwłok.
Nie żyje Jeffrey „JV” Vandergrift
Poszukiwania popularnego didżeja radiowego trwały niemal miesiąc, lecz jego żona i koledzy z pracy powątpiewali, że znajdą go żywego. Jego działalność w internecie wskazywała bowiem na najgorsze – że zaplanował swoje samobójstwo. Zmienił choćby treść postu na Instagramie, w którym pisze o „cudownym życiu” na czas przeszły, a lokalizację na Twitterze ustawił na „po tamtej stronie”.
Jego rozgłośnia Wild 94.9 już dnia 8 marca podziękowała za jego pracę. JV pracował w radiostacji przez 30 lat. „Dzięki za śmiech. Dzięki za miłość, dziękujemy, JV”, napisano. W ostatniej swojej audycji dziennikarz opisał swoją sytuację zdrowotną jako trudną i opowiedział o tym, że lekarze zaproponowali mu eksperymentalne leczenie na boreliozę.
Dziękujemy za przeczytanie artykułu do końca. Bądź na bieżąco! Polub naszą stronę na
.
Oceń artykuł