Oceń
Aleksander Kwaśniewski miewał wzloty i upadki, cierpiał też ponoć na chorobę filipińską. Jego żona Jolanta Kwaśniewska opowiedziała, czy i jak ex-prezydent pija mocniejsze trunki.
Różne historie opowiada się o Aleksandrze Kwaśniewskim. 65-latek już od blisko 15 lat nie działa czynnie w polityce, ale gdy to jeszcze robił, mocno się Polsce przysłużył.
Jedni z prezydentury Kwaśniewskiego pamiętają wejście do NATO, inni wstąpienie do Unii Europejskiej. Są tacy, którzy do dziś podśpiewują hit disco-polo z kampanii wyborczej ("Ole, Olek wygraj, na prezydenta tylko ty; Ole, Olek dzisiaj wybierzmy przyszłość oraz styl"), są tacy, którzy Kwaśniewskiego uważają za najlepszego prezydenta RP po 1989 roku. Ale jest coś jeszcze...
Kwaśniewski i kieliszek
Aleksander Kwaśniewski dał się zapamiętać również jako nosiciel wirusa filipińskiego. Ba, nie tylko wirusa nosił w sobie, ale wirus się w nim rozwinął, powodując chorobę filipińską. Jej nieprzyjemne skutki, łudząco podobne do upojenia alkoholowego, podziwialiśmy po raz pierwszy w 1999 roku w Charkowie (i kilka razy później). I do dziś panuje przekonanie, że kto jak kto, ale prezydent Kwaśniewski za kołnierz nie wylewa.
Ciągle w sieci krążą memy z prezydentem i kieliszkiem, ludzie po latach nadal sobie z tego żartują. W piątek zaś, w rozmowie z Radiem ZET, małżonka ex-prezydenta - Jolanta Kwaśniewska, powiedziała, jak Aleksander pije!
Bo pije, ale jej zdaniem bardzo niewiele. Tak tylko troszeczkę wina dla zdrowia, bo więcej nie może.
Mąż nie powinien w ogóle pić żadnych alkoholi. To idiotycznie zabrzmi, ale mąż ma nietolerancję alkoholu
- powiedziała była pierwsza dama w Radiu ZET.
My z przyjemnością wypijamy z mężem po kieliszku wina. Przez bardzo długi czas jesteśmy wegetarianami. W ogóle nie pijemy żadnego alkoholu, nie jemy mięsa, wędlin. Prowadzimy zdrowy, bardzo higieniczny tryb życia
- zapewniała ex-pierwsza dama.
Wirus filipiński nie istnieje
Do problemów z piciem w czasie prezydentury, Aleksander Kwaśniewski przyznał się dopiero w 2005 roku. Teraz jego małżonka ponownie podjęła temat, przyznając, że wirus filipiński nigdy nie istniał. Jej mąż zwyczajnie się w Charkowie upił. Ale to dlatego, że warunki były niesprzyjające.
Ubolewam i strasznie jest mi przykro, że ta pierwsza sytuacja zdarzyła się w Charkowie (...). Jak zobaczyłam jak wygląda mój mąż, byłam załamana
- wyznała na antenie.
Mąż miał wtedy taką przypadłość biorąc przez długi czas antybiotyki i jakieś tam jeszcze leki, chyba sterydy. Panowie, lecąc do Charkowa, namówili męża do wypicia jakiegoś koniaku. Przy takiej długiej abstynencji efekt był taki, a nie inny - wyjaśniła.
Oceń artykuł
Tu się dzieje
