Oceń
Rząd PiS przedstawił we wtorek projekt budżetu na 2020 rok i zapowiada rewolucję: nie będzie deficytu, pieniądze magicznie się rozmnożą, a Polakom w końcu będzie żyło się godnie, dostatnio i bez nieprzyjemności. Nie to co przez osiem prawie ostatnich lat...
Wybory nadciągają, rząd ustanawia nowy budżet i obiecuje: będzie żyło się jeszcze lepiej. Mateusz Morawiecki rozmarzony, z głową w obłokach zapewnia, że PiS potrafi i pierwszy raz w historii uchroni Polskę przed deficytem. A specjaliści już alarmują - to bzdury.
Rewolucja PiS - budżet bez deficytu
Od samego początku kadencji PiS zapewnia, że pieniądze są i co chwilę wymyśla nowe plusy. Gotówkę rozdaje na prawo i lewo, a dług Polski rośnie. Teraz jednak dzieje się coś szalonego. Politycy przekonują, że Polskę stać jak nigdy wcześniej, rozdadzą jeszcze więcej i się nie zadłużą. Pieniążki rozmnożą, nie zabierając niczego Polakom (ekhem) i będzie żyło nam się wszystkim pięknie.
Według założeń PiS, wydatki i wpływy do budżetu państwa w 2020 roku będą takie same - nie będzie deficytu. Przy okazji obiecują oczywiście kokosy.
Pieniędzy starczy na wszystko: 500 plus, emerytury plus, wyprawki, 500 plus dla niepełnosprawnych. Więcej dadzą też na służbę zdrowia (5 procent PKB, czyli 120 mld złotych) i obronność, Jednocześnie Morawiecki zapewnia, że podatki nie wzrosną, ba, one zmaleją! Na przykład PIT obniżony ma być do 17 procent.
Pieniądze jak manna z nieba?
Skąd na to wszystko rządzący znajdą polskie złote? Liczą na to, że... po prostu się uda. Twierdzą też, że w przeciwieństwie do "pewnych czasów", dziś "Polskie państwo nie jest już bankomatem dla przestępców".
Wzrosnąć mają wynagrodzenia i emerytury (to i to ponad 6 procent) a inflacja utrzyma się na poziomie 2,5 procent. Podobno. Jedyne o czym zapomniał premier powiedzieć, to podwyżki podatków, o których głośno już od jakiegoś czasu, zwiększenie wydatków na Sejm i wzrost płac polityków. No ale...
Stąd wezmą złotówki. Może
Jak się jednak łatwo domyślić, pieniądze nie spadną z nieba, a Morawiecki z Kaczyńskim nie używają do rozmnożenia ich magicznych różdżek. Zacznijmy od podwyższenia podatków, o czym głośno już od pewnego czasu. A to nie koniec.
Politycy ciągle liczą na to, że po zlikwidowaniu OFE większość (przynajmniej 80 procent) Polaków zdecyduje się przenieść środki na indywidualne konta emerytalne. Wtedy będą musieli oddać państwu z uzbieranej kwoty 15 procent, a to da aż 8,5 miliarda złotych wpływu do budżetu państwa. Słowem, plany PiS sfinansujemy my sami, ze swoich oszczędności.
To nie koniec. Jak wylicza money.pl, PiS liczy na pieniądze:
- ze sprzedaży częstotliwości 5G dla telefonii komórkowej i praw do emisji gazów cieplarnianych (9mld)
- z uszczelnienia systemu podatków VAT i CIT (9,3 mld)
- ze zmniejszenia luki VAT (prawie 8 mld)
- z uszczelnienia systemu składek na ZUS i podatku PIT (5,6 mld)
- ze zniesienia limitu 30-krotności składek na ubezpieczenie społeczne (5,2 mld).
Eksperci alarmują
Kiedy PiS obiecuje, eksperci się niepokoją. Czym, skoro plany rządu są piękne? Ci, którzy znają się na finansach nieco bardziej, niż zwykły Kowalski, widzą w tym wszystkim mydlenie oczu i jawne kupowanie głosów wyborców. Wszak w październiku wygrać można też obietnicami dobrobytu. Co będzie po wyborach - to już inna bajka.
Ten sygnał, że mamy zrównoważony budżet, może pomóc partii rządzącej. Będzie mogła powiedzieć "no i co, mówiliście że wszystko się rozwali, że rozdawanie pieniędzy to równia pochyła, a my jesteśmy w stanie ten budżet zrównoważyć
- mówi ekonomista Marek Zuber w "Money. To się liczy".
Jednocześnie zauważa, że wpływy do budżetu są jednorazowe i nie mają nic wspólnego z uzdrowieniem finansów publicznych. A po wygranych wyborach budżet będzie można zmienić.
Oceń artykuł
Tu się dzieje
