Oceń
Całkowite zamrożenie gospodarki, twardy lockdown - czy jak woli PiS - narodowa kwarantanna, czeka nas już za tydzień? Rzecznik rządu Piotr Müller potwierdził w Polskim Radiu, że jesteśmy o włos od najsurowszych obostrzeń. I raczej nie ma szans na ich uniknięcie.
Choć jeszcze kilka dni temu i premier, i kolejni politycy PiS przekonywali, że lockdownu nie będzie, a rząd robi wszystko, by jak najłagodniej obejść się z gospodarką, w środę Mateusz Morawiecki ogłosił wprowadzenie nowych ograniczeń. Od soboty zamknięte zostaną kolejne branże, obostrzenia obejmą nawet nietykalne dotąd kościoły, choć oczywiście akurat w świątyniach nie będą one zbyt drastyczne.
Twardy lockdown w Polsce. Jest data
Również w środę premier Mateusz Morawiecki oznajmił, że rząd szykuje się na "narodową kwarantannę". To nic innego, jak ubrany w ładne szaty twardy lockdown. Ten zostanie wprowadzony, jeśli w Polsce dobowa liczba nowych zdiagnozowanych zakażeń przekroczy przerażającą granicę... Teraz Piotr Müller zdradza, ile to przypadków.
Kolejny próg bezpieczeństwa jest na poziomie około 29-30 tys. średnich zachorowań dziennie przez 7 dni. Więc jeżeli do tego czasu odpowiednio nie zahamuje wzrost epidemii, to niestety czeka nas ten kolejny krok
- powiedział rzecznik rządu w Polskim Radiu.
Oznacza to, że już za tydzień możemy zostać zamknięci w domach, a wyjście z nich będzie możliwe tylko w wyjątkowych przypadkach, jak niezbędne do życia zakupy spożywcze lub leki, wizyta u lekarza bądź praca, której nie da się wykonywać zdalnie. Wedle zapowiedzi Piotra Müllera najsurowsze restrykcje mogą zacząć obowiązywać już w sobotę 14 listopada bądź od poniedziałku 16 listopada.
Twardy lockdown zależny od służby zdrowia
Czy w zaledwie tydzień uda się zahamować pandemię w Polsce i sprawić, że liczba zakażeń się ustabilizuje lub zacznie spadać? Cóż, to mocno wątpliwe, biorąc pod uwagę choćby fakt, że w środę mieliśmy w Polsce prawie 25 tysięcy nowych przypadków koronawirusa, na telekonsultację z lekarzem trzeba czekać po kilka dni, a kolejnych kilka może zająć samo oczekiwanie na test i jego wynik.
Skąd zaś próg 30 tysięcy zakażeń dziennie? To kwestia wydolności służby zdrowia. Piotr Müller twierdzi wprawdzie, że ani testów, ani miejsc w szpitalach, ani respiratorów nie zabraknie (w niektórych miastach i szpitalach już zabrakło!), może się jednak okazać, że nie starczy nam wykwalifikowanego personelu do opieki nad pacjentami. A to oznacza dodatkowo coraz większą liczbę zgonów.
Oceń artykuł
Tu się dzieje
