Oceń
Rząd PiS z dumą ogłosił wiekopomny sukces, gdy największy samolot transportowy świata dostarczył do Polski maseczki z Chin. Miliony złotych mogą jednak pójść w błoto, a środki ochronne być może trzeba będzie spisać na straty.
Dostawa maseczek z Chin, które przyleciały samolotem Antonow An-225 może się okazać nokautem dla rządu PiS. Jak podaje „Wyborcza”, maseczki mają podrobiony certyfikat. Mówi się o milionach, które zostały wydane przez KGHM na te środki ochronne. Co się z nimi stanie?
Prezes KGHM Polska Miedź Marcin Chludziński na Twitterze ogłosił jedynie, że sprowadzone z Chin maski „mają wszystkie niezbędne certyfikaty i sprawdzają się w szpitalach” Do tweeta dołączył zdjęcia dokumentów, zdradzając przy okazji nazwę jednej z firm, która maseczki wyprodukowała. To Guangdong Nafei Industrial Holding Co. Ltd. Sprawdziliśmy: działa w branży produkcji papieru. A certyfikat ze znakiem CE na maski, którym chwali się Chludziński, wydała włoska firma Ente Certificazione Macchine (ECM) – pisze „Wyborcza”.
Maseczki z Chin
Gazeta donosi, że chińscy producenci nagminnie fałszują certyfikaty, a ECM nie jest jednostką notyfikowaną w zakresie środków ochrony osobistej i nie wydaje certyfikatów.
„Wyborcza” ujawnia również, że maseczki prosto z lotniska trafiły do polskich placówek medycznych i nikt ich nie badał. Nie wiadomo nawet czy są bezpieczne i skuteczne! „Newsweek” pisze, że do podobnej sytuacji doszło w Finlandii i Holandii, a „całe partie chińskiego sprzętu musieli spisać na straty”. Poleciały też głowy wysoko postawionych urzędników.
Prezes KGHM Marcin Chludziński na Twitterze zaprzecza doniesieniom mediów i uznaje je za fake news. Twierdzi, że sprzęt sprowadzony z Chin ma wszystkie wymagane certyfikaty i są sprawdzane w szpitalach. Co więcej, wkrótce do Polski przyleci 5 samolotów z podobnym sprzętem.
Oceń artykuł

